Nie ma ciszy po dźwięku
Zawartość emocjonalna każdej kolejnej figury pęcznieje, olbrzymieje i coraz bardziej porusza słuchacza, by nagle zamilknąć w niespodziewanej pauzie generalnej. Pauza ta jednak wypełniona jest dźwiękiem. Zaczynamy lepiej rozumieć, że cisza nie jest jego antytezą, tylko podszewką. Mieści się w niej wszystko, co najważniejsze.
W powściągliwej nocie programowej IV Koncertu fortepianowego Zygmunt Krauze zastawił pułapkę na recenzentów. Zaznaczył, że jego utwór „nie ma przekazu pozamuzycznego”, a jedynie „zawartość emocji”, którymi chciał podzielić się ze słuchaczami. Przyjmuję zaproponowane warunki – napiszę jedynie o dźwiękach i zawartych w nich emocjach, nie przypisując ich ani autorowi, ani jego muzyce. Muszę jednak zastrzec, że moje słowa będą niosły pozamuzyczny przekaz. Mam nadzieję, że kompozytor mi wybaczy!
W IV Koncercie Krauze traktuje fortepian perkusyjnie i pozwala długo przysłuchiwać się dobywanym z niego dźwiękom. Kompozytor rozkomponowuje drapieżny atak i późniejsze wybrzmiewanie.
Na pierwsze, zamiast pojedynczego dźwięku, składają się trzy następujące szybko po sobie akordy. Drugie najpierw dokonuje się w czasie i przestrzeni sali, po chwili podejmuje je zespół orkiestrowy, wydłuża, wzmacnia i podtrzymuje. Dzięki temu zawartość emocjonalna każdej kolejnej figury pęcznieje, olbrzymieje i coraz bardziej porusza słuchacza, by nagle zamilknąć w niespodziewanej pauzie generalnej. Pauza ta jednak wypełniona jest dźwiękiem. Zaczynamy lepiej rozumieć, że cisza nie jest jego antytezą, tylko podszewką. Mieści się w niej wszystko, co najważniejsze. Każda nuta (i każde słowo – dodam od siebie), którą powołujemy do istnienia, pozostawia ślad we wrażliwej tkance rzeczywistości. A ten, inny dla każdej i każdego, zmienia w nich coś, z czego w momencie słuchania (i czytania) nie muszą jeszcze zdawać sobie sprawy; z czego, być może, zdadzą sobie sprawę, dopiero gdy przeczytają kilka ułomnych słów skleconych przez krytyka, który zawsze dostaje za mało znaków do zagospodarowania.
Środkowa część stanowi ukłon dla znakomitej Sinfonii Varsovii, która towarzyszyła kompozytorowi w wykonaniu utworu. Pianista zaprasza w niej solistów orkiestry do dialogu. Proponuje frazy, które oni podejmują, każdy we właściwy dla siebie sposób. Nie znam partytury, ale możliwe, że muzycy mieli tu pozostawioną pewną interpretacyjną swobodę na wzór kontrolowanego aleatoryzmu. Zamknięcie ponownie każe zasłuchać się w wybrzmiewaniu. Tym razem kolejne drapieżne akordy wygasają coraz ciszej. Oddziaływanie na wrażliwość słuchacza, paradoksalnie staje się tym głębsze, im cichsze są zamierające dźwięki. Wyobrażam sobie, że w partyturze widnieje w tym miejscu ulubione przez Ferenca Liszta określenie morendo.
Ale nim brzmienia odejdą, zostawią liczne ślady, na które powinniśmy skierować uwagę.
Prawykonanie odbyło się w Uniwersytecie Muzycznym Fryderyka Chopina. Program całości – z wirtuozowsko wykonanymi Concert Românesc Ligetiego i VIII SymfoniąBeethovena – skrojony był na miarę większej sali. Myślę jednak, że dla kompozytora pedagoga, który na swojej drodze spotyka wielu młodych ludzi, pragnących pisać nuty i zawierać w nich emocje, było to miejsce najwłaściwsze.
Autor: Paweł Siechowicz
CAŁY TEKST PAWŁA SIECHOWICZA W RUCHU MUZYCZNYM: https://ruchmuzyczny.pl/article/3686